psy
#it
hit
fut
lek
emu
syn

Warszawa. Okolice Dworca...

Treść tylko dla dorosłych. Zaloguj się lub zarejestruj aby potwierdzić swój wiek.

SMUTNA RZECZYWISTOŚĆ...

SMUTNA RZECZYWISTOŚĆ

Jechałem sobie doskonale zatłoczonym autobusem, stojąc nad jakąś mamą i jej pociechą. Pociecha owa była w wieku pytającym, więc przez całą drogę trwało intensywne tłumaczenie otaczającej rzeczywistości, w pewnym momencie wywiązał się taki dialog:
synek [s] - Mama, kiedy dojedziemy?
mama [m] - Jeszcze trochę.
[s] - A czemu tyle?
[m] - Bo tyle musi być.
[s] - A jakby pan policjant prowadził, to już byśmy byli na miejscu.
[m] (z emfazą) - To nie jest film akcji synu, to Miejskie Przedsiębiorstwo Komunikacyjne!

O jejku, jejku!!! Mam...

O jejku, jejku!!! Mam 332 znajomych na facebooku... Wow! No to skoro się już
tutaj zebraliśmy... to chciałbym z Wami porozmawiać o możliwościach
biznesowych Amway...

TROSKA...

TROSKA

Koleżanka wyjechała na wycieczkę firmowa nad jeziorko. Po jakiejś chwili, komary zaczęły ciąć jak oszalałe, nóżki miała cale w bąblach. Razem ze swą koleżanką Joanną, ujrzały prezesa stojącego samotnie nad brzegiem jeziorka, drapać się jednak skurczybyk nie drapał. Powodowana troską o szefostwo, koleżanka moja pyta:
- Czy pana prezesa też coś gryzie?
Prezes odwrócił głowę i z lekkim wyrazem irytacji na twarzy wypalił:
- A czy ja wyglądam na zmartwionego?

Wszyscy mają normalne żony....

Wszyscy mają normalne żony.
Tylko moja zamiast orgazmu symuluje gotowanie rosołu.

SIR...

SIR

Dziś rano byłem w spożywczym. Takie tam - codzienne zakupy na śniadanie.
Czekając na wędlinkę przyuważyłem żwawego starszego Pana (około 55 lat) przystrojonego w dresik, czapkę i nieogolony, przepity pysk.
Był bardzo głośny i odważnie komentował otaczającą go rzeczywistość.
A głos miał donośny...
Sprawiał wrażenie emerytowanego wojaka.
Przechodząc obok stoiska z wędlinami, rzucił od niechcenia (swoim tubalnym głosem) do Pani za ladą:
- I co tam dają?
- Nie dają nic - odparła zaspana Pani Sprzedawcowa.
Na to wyryczał z pełną mocą Pan Wojskowy:
- Nie dają nic... SIR, KU**A!

PRZYGOTOWANIE...

PRZYGOTOWANIE

W niedzielę, albo w tygodniu wieczorami, gramy sobie czasem z kolegami w siatkówkę. Na naszej wioseczce mamy do wyboru dwa boiska - jedno przyszkolne, pełnowymiarowe, na utwardzanym podłożu, a drugie mniejsze, na działce kumpla, dość prowizoryczne, ale z czymś na kształt piasku, gdzie gramy w plażówkę. I w zależności od tego czy jest nas mniej czy więcej, spotykamy się albo na jednym, albo na drugim. Dziś było nas mniej. Pierwszy raz od dość dawna, bowiem w wakacje zwykle jest kilku juniorów. Wybraliśmy więc boisko do plażówki, wszyscy już rozgrzewamy się, na bosaczka, w samych spodenkach. Wszyscy, oprócz jednego stałego gracza, który robił dziś do później i uprzedzał mnie rankiem, że jeżeli w ogóle się wyrobi, to zadzwoni do mnie, gdzie i o której gramy. Kumpel dzwoni. Mówię mu co i jak, po paru minutkach podjeżdża rowerkiem. Ubrany w czyściutkie, nowiutkie adidasy, białe skarpeteczki, spodeneczki i biała koszuleczka z krótkim rękawkiem. Zsiada i od razu woła:
- Kurcze, Paweł, mogłeś rankiem wspomnieć, że będziemy grali w plażówkę. Bym się mentalnie przygotował...
A drugi kumpel zza butelki z mineralką:
- Tak się teraz mówi na staropolskie "umył nogi"?

PROSTE PYTANIE...

PROSTE PYTANIE

Budzę ci się ja rano (w okolicach 14) na megakacu. Moja krząta się po chacie i już wiem, że zaraz przyjdzie i coś mi wymyśli do roboty. Zgodnie z oczekiwaniami po jakimś czasie wysyła mnie do sklepu po bułki, cobym jutro głodny nie chodził, więc w szczytnym celu ogólnie. A więc szybki prysznic, ubieranko i człapię do Bomi. Po drodze mijam zapchaną ludzikami kwiaciarnię i w głowie tworzy się szatański plan ominięcia kolejki. Rezerwuję sobie miejsce w kolejce, bo akurat sąsiad stał i lecę do sklepu. Pamiętam o tym, że wieczorem wpada kumpel i ugościć będzie trzeba, więc wpierw na monopolowy... Kupuję wódeczkę, miodzik, piwka parę rodzajów, jakieś orzeszki, chipsy, ogórki, oliwki, ser i inne duperele ogólnie nadające się na zapitkę. Płacę, wychodzę ze sklepu, akurat sąsiad przy ladzie w kwiaciarni, więc elegancko. Śmigam z pełnym plecakiem i kwiatkami do domu - myślę sobie, że organizacja moja dzisiaj to nie w kij pierdział. Wpadam do domu, kładę przed moją zakupy, zadowolony z siebie i po chwili na Ziemię sprowadza mnie jedno proste pytanie:
- A gdzie bułki?

MAGIK...

MAGIK

Los skazał mnie kiedyś na pobyt w szpitalu na ortopedii. Na ortopedii to wszyscy raczej tacy bardziej połamani są i sprawy fizjologiczne załatwiają na miejscu do "basenu" ewentualnie do "kaczki". Miejscówkę miałam luksusową na korytarzu obok męskiej toalety. Z racji tego nie mogłam narzekać na męskie towarzystwo. Kto był chodzący i "musiał" to przy okazji przystanął pogadał i dzięki temu miałam najnowsze wieści z całego oddziału.

W tych opowieściach bardzo często występował osobnik nazywany Magikiem. Magik to Magik tamto itd. Ciągle Magik. Zapytałam, dlaczego go tak nazywają.

Otóż Magik został przywieziony na oddział ze złamaną nogą, to był jego pierwszy pobyt w szpitalu dlatego wszystko też było dla niego nowe i zagadkowe. Po jakimś czasie zaczął być czegoś niespokojny. W końcu nie wytrzymał i wyznał siostrzyczce, że tu cytuję "mu się chce". Siostra w mig zrozumiała, o co chodzi i przyniosła biedakowi kaczkę ( to taki czajniczek z 20cm rurką o kształcie anatomicznym, gdzie się wkłada ministra i się sika). Problem polegał na tym, że jemu niestety nie "pić" się chciało tylko " jeść" aaaaaaaaaaaaaaale DAŁ RADĘ!
Dokonał sztuki, że tak powiem biblijnej, przecisnął wielbłąda przez ucho igielne! Zaparkował klocka w kaczkę. Nikt nie wie jak mu się to udało! Sztuczka magiczna.

OPIERZONE...

OPIERZONE

Tytułem wstępu:
Kraków, 04.04.2009, bitwa poduszkowa, UEK w czarnych koszulkach w prażącym słońcu, mnóstwo latających wokół piór, gorąca atmosfera.
Po walce na poduszki na krakowskim rynku, po odpoczynku w knajpce przy piwku, po ponownych zabawach na pobojowisku po bitwie, tarzaniu się w piórach, obrzucaniu nimi itd, poszliśmy niewielką grupką nad Wisłę, celem dalszego uskuteczniania odpoczynku. Po pewnym czasie postanowiliśmy się już zbierać, przeszliśmy w miejsce, w którym mieliśmy się rozdzielić, gdy nagle jedna z dziewczyn zaczęła kaszleć i pluć piórami, czego nie mogłam nie skomentować inaczej niż:
- Co? Mamusia Ci nie mówiła, żebyś nie brała ptaszków do buzi?
Szybkie jej spojrzenie na mój dekolt i riposta:
- No wiesz... Tobie to się chyba cały kurnik między piersiami przewinął.